O depresji wśród mężczyzn

W zeszłym roku ponad 5 tysięcy Polaków popełniło samobójstwo. Wśród nich ponad 4,6 tysiąca stanowili mężczyźni. Za wieloma z tych dramatów stała nieleczona depresja.

Ze statystyk Komendy Głównej Policji wynika, że większość mężczyzn, którzy odebrali sobie życie, to młodzi mężczyźni pochodzący ze wsi i małych miejscowości. Właśnie tam, gdzie brakuje pomocy psychiatrycznej i psychologicznej. I gdzie wciąż pokutuje najwięcej stereotypów związanych z depresją i innymi chorobami psychicznymi.

W zeszłym roku 68,5 tysiąca mężczyzn leczyło się na depresję w ramach publicznej służby zdrowia (dla porównania: 205 tys. kobiet). Ponadto z powodu ciężkiej depresji w szpitalu psychiatrycznym pomoc otrzymało ponad 8 tysięcy mężczyzn (15,5 tys. kobiet). Z psychoterapii finansowanej przez NFZ korzystało nieco ponad 3 tysiące mężczyzn (11,2 tys. kobiet). Te liczby pokazują jak wiele jeszcze pracy przed nami, ponieważ z depresją zmaga się półtora miliona Polaków. Niestety większość z nich się nie leczy, a choroba ta bywa śmiertelnie niebezpieczna z powodu towarzyszących jej myśli samobójczych.

Według czwartego wydania amerykańskiego systemu diagnostycznego Daignostic and Statistic Manual (DSM-IV) z 1994 roku ryzyko zachorowania na depresję w ciągu życia dotyczy 10-25% kobiet i 5-12% mężczyzn (Jarema, Rabe-Jabłońska, 2011). Zatem ryzyko zachorowania na depresję jest mniej więcej dwukrotnie wyższe w przypadku kobiet niż mężczyzn.

U mężczyzn pierwszy epizod depresyjny pojawia się później niż u kobiet. Epizody trwają krócej, a ryzyko ponownego pojawienia się depresji, czyli nawrotu choroby, jest mniejsze. Naukowcy nie do końca potrafią odpowiedzieć na pytanie, dlaczego na depresję tak duży wpływ mają różnice płciowe. Najprawdopodobniej jest to związane zarówno z czynnikami biologicznymi, psychologicznymi, jak i społecznymi.

Depresja dotyka ludzi o szczególnej wrażliwości. Ta nie jest zarezerwowana dla kobiet. „Męskiej” depresji doświadczył m.in. amerykański pisarz William Styron. Laureat Nagrody Pulitzera opisał swoją walkę z chorobą w książce „Ciemność widoma. Esej o depresji”. Styron wspomina skandal, jaki wywołał, kiedy miał odebrać nagrodę swojego życia, ale nie chciał pójść po uroczystości na przyjęcie zorganizowane na jego cześć, ponieważ zapomniał o nim i umówił się już z kimś w kawiarni. Pisarz, co charakterystyczne dla depresji, miał problem z koncentracją i pamięcią. Tak napisał w „Ciemności widomej” o swojej walce z chorobą, której nie ułatwiało mu uzależnienie od alkoholu: „Do klasycznych symptomów depresji należy utrata wiary w siebie oraz obniżona samoocena – tak więc straciłem niemal zupełnie poczucie własnego ja, a wraz z nim wszelką wiarę we własne siły. Taki stan może szybko przerodzić się w poczucie całkowitej zależności od innych, a to w dziecięcy lęk. Człowieka ogarnia paniczny strach przed utratą rzeczy i ludzi, a zwłaszcza bliskich i drogich. Pojawia się gwałtowny lęk przed opuszczeniem i samotnością”.

Lęk towarzyszy wielu osobom cierpiącym na depresję. Czasami jest to tak zwany lęk uogólniony, ale zwykle jednak ma swoje podstawy. Ludzie boją się, że stracą pracę lub bliską osobę. Styron zwrócił uwagę na lęk przed samotnością. Bał się każdego dnia, kiedy „pogrążał się w mroku” („Pogrążyć się w mroku” to tytuł jego debiutanckiej powieści, która przyniosła mu sławę). „Mrok” zaczynał się wraz ze wschodem słońca. Z każdą upływającą godziną nie było jaśniej. Styron pogrążał się w smutku i niemocy, co opisał w eseju: „Jednak najgorsze wciąż były popołudnia, gdzieś od godziny trzeciej, kiedy to czułem, jak paraliżujący lęk i przerażenie niczym obłok toksycznych oparów spowija mój umysł i pcha mnie do łóżka. W łóżku spędzałem teraz aż do sześciu godzin, leżąc w stuporze, porażony, ze wzrokiem utkwionym w suficie, wyczekując na ów moment, który nadchodził niezawodnie każdego wieczoru, kiedy to w zaiste cudowny sposób moje zesztywniałe, niczym rozpięte na krzyżu ciało odzyskiwało na tyle dawną giętkość i sprawność, że byłem w stanie zmusić się, żeby coś zjeść, po czym, jak automat, znów się kładłem, żeby na godzinę lub dwie zapaść w sen (…) Szaleństwo depresji jest, ogólnie mówiąc, przeciwieństwem agresji. Owszem, jest ono rodzajem burzy, lecz jest to burza, która pogrąża umysł w nieprzeniknionym mroku. U osoby dotkniętej depresją bardzo szybko pojawia się zauważalne spowolnienie reakcji na bodźce, które z czasem prowadzi do niemal całkowitego bezwładu, kiedy to poziom energii psychicznej spada prawie do zera. W końcu choroba ogarnia całe ciało ofiary, która czuje się totalnie wycieńczona i pozbawiona wszelkich sił witalnych”.

Łóżko i sufit to najczęstsze obrazy widziane przez osobę w głębokiej depresji. Lęk paraliżuje mięśnie. Zmęczenie nie pozwala wyrwać się ze szponów kołdry, która nie grzeje, nie otula, a dusi. Łóżko od dziecka kojarzyło się z czymś bezpiecznym, gdzie można odpocząć. W depresji staje się katem i odbiera chęć do życia. Styron nie raz myślał o samobójstwie. W swoim eseju nie potępia tych, którzy się poddali: „(…) w ciężkiej depresji cierpienie jest zupełnie niewyobrażalne dla kogoś, kto nigdy sam go nie doznał; to cierpienie nieraz zabija, ponieważ takiej męki po prostu nie można znieść. Dopóki natura owego cierpienia nie zostanie rozpoznana i nie stanie się powszechnie zrozumiała, nadal wielu samobójstwom nie będzie można zapobiec. Dzięki temu, że czas ma cudowną właściwość leczenia ran – a także w wielu przypadkach dzięki interwencji medycznej lub hospitalizacji – większości osób cierpiących na depresję udaje się przeżyć, co można uznać za jedyne błogosławieństwo tej choroby. Jednakże tragicznego legionu tych, których ból nie do wytrzymania zmusza do odebrania sobie życia, nie powinno się potępiać bardziej niż tych, którzy umierają na raka”.

William Styron – jeden z najwybitniejszych amerykańskich pisarzy, zmarł w 2006 roku. Miał 81 lat. Bezpośrednią przyczyną jego śmierci było zapalenie płuc.