Spojrzałem na listę zapisanych na dziś pacjentów i zauważyłem nieznane mi nazwisko. Zajrzałem do dokumentacji. Pani Krystyna była już na wielu wizytach w poradni – za każdym razem u innego lekarza – ostatnio dwa miesiące temu. Została rozpoznana u niej depresja nawracająca, kolejny epizod depresji o nasileniu umiarkowanym i zalecono leczenie farmakologiczne, czyli lek przeciwdepresyjny. Lek skuteczny, choć dość rzadko stosowany – nie tak zwanego „pierwszego wyboru”.
Kiedy Pani Krystyna pojawiła się na wizycie, chciałem zapytać o samopoczucie i dotychczasowe leczenie. „Mam już dość opowiadania za każdym razem wszystkiego od początku. Wszyscy lekarze pytają o to samo! Już to opowiadałam” – powiedziała. Rzeczywiście, żadne nazwisko lekarza nie powtarzało się w dokumentacji. Zapytałem o to. Pani Krystyna odpowiedziała pytaniem: „A jakie to ma za znaczenie?”, a potem wyjaśniła: „Przychodzę, jak mi zabraknie leków albo, gdy się gorzej czuję. Teraz też mi zabrakło leków i jest fatalnie. Strasznie mi się pogorszyło.” Opowiedziała mi, że miała też takie momenty, że po miesiącu brania leku nagle przez tydzień przestawała go przyjmować. To zdecydowanie za szybko! Nie można tak w sposób nieplanowany i nie uzgodniony z lekarzem przerywać leczenia. Pani Krystyna wyjaśniła mi, że wielokrotnie przerywała zalecone leczenie przeciwdepresyjne: „Jak tylko zrobiło się lepiej byłam pewna, że sama sobie poradzę.”.
Z wywiadu lekarskiego wynikało, że pacjentka jest osobą samodzielną. Ma nawyk kontrolowania siebie, swojego życia oraz otoczenia. Przyjmowanie leków przeciwdepresyjnych było więc dla niej problemem, bo uważała że może i chce sobie poradzić sama ze wszystkim i „tylko na sobie polegać”. Stąd te przerwy w leczeniu. Nie chciała przyjmować leków, które już brała, chociaż wystawiała im wysoką ocenę. Twierdziła, że jej pomagały. Działanie ostatnio przepisanego leku oceniała jako „znakomite” – szybko jej pomógł. Nie miała działań ubocznych, bardzo szybko była w stanie wrócić do aktywności, które pochłaniały ją przez lata. „Wie pan, ja sobie wszystko biorę na głowę. Wszystkimi się zajmuję. Mam tysiące spraw. Nigdy nie mam czasu dla siebie. Nie umiem odpoczywać. Tak jest zawsze. Najpierw nawkładam sobie tysiąc rzeczy na głowę, a potem już nie daję rady. Załamuję się, poddaję. Wszystko się wali. Wpadam w dół, beznadzieję, leżę w łóżku i płaczę. Wtedy idę do lekarza. Leki mi pomagają. Ale potem znowu wszystko robię tak samo, wszystko na mojej głowie.”. Na sugestię o podjęciu psychoterapii Pani Krystyna zareagowała protestem. Stwierdziła, że nie potrafi rozmawiać o sobie, a poza tym nie wierzy „w gadanie”. Przez większość naszego spotkania przekonywałem ją, żeby powróciła do przyjmowania leku, którego nie brała od tygodnia, i żeby zapisała się na konsultację psychologiczną.
Leki przeciwdepresyjne to jedna z najskuteczniejszych substancji leczniczych stosowanych w całej medycynie. Pomagają. Badania pokazują, że nawet 70% pacjentów odnosi korzyść z pierwszej próby leczenia. O takich współczynnikach, lekarze wielu specjalności mogą tylko marzyć. Są jednak pewne warunki tego sukcesu. Nie można przerywać leczenia „jak tylko poczuję się lepiej”. Przy pierwszym epizodzie depresji czas ten powinien wynosić od 6 do 9 miesięcy, a przy kolejnych nawet dłużej. Co ważne leki „wyciągają z dołka” depresji, ale druga faza leczenia – psychoterapia – należy i zależy już do samego pacjenta. Pani Krystyna nie zauważała tego, że jej sposób życia, podchodzenia do samej siebie i do zadań życiowych, przyczynia się do pogorszenia jej samopoczucia i do załamań. Rozpoczęcie psychoterapii, aby coś zmienić w sobie i nie powtarzać starych błędów – to już zdanie osoby leczonej.
Nie można leczyć się chaotycznie i zdając się na przypadek. Pani Krystyna chciała kontrolować wszystko, a traciła kontrolę nad swoim leczeniem i życiem.