Książka „Depresja Poporodowa”

 okladka_depresja_poporodowa_small

Płaczesz. Brakuje ci siły, by zająć się dzieckiem. Boisz się, że nie dasz rady go wychować, że nie potrafisz być dobrą matką.

Objawów depresji poporodowej jest wiele. Dziecko odmienia życie każdej kobiety, ale nie zawsze może ona w pełni cieszyć się macierzyństwem.
Z depresją poporodową zmaga się co dziesiąta matka. Po raz pierwszy kobiety, które doświadczyły tej koszmarnej choroby, opowiedziały o swoich zmaganiach po urodzeniu dziecka.
W książce „Depresja poporodowa. Możesz z nią wygrać” Anna Morawska przełamuje tabu i rozmawia o najbardziej przemilczanej „twarzy depresji”. Leczenie i psychoterapia to jedyna droga, by wygrać z chorobą śmiertelnie niebezpieczną dla matki i dziecka.

Cytaty z książki:


Piosenkarka Anna Wyszkoni jest ambasadorką 3. i 8. edycji kampanii społecznej „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję” poświęconej depresji poporodowej. Po urodzeniu drugiego dziecka, przeżyła załamanie emocjonalne.

„Popadałam w stany depresyjno-podobne. Miałam  huśtawki nastroju – od euforii do przygnębienia. Z jednej strony była radość związana z narodzinami dziecka, a z drugiej strony był smutek w związku z tęsknotą za sceną. (…) Wydaje mi się, że depresja jest czymś  dużo poważniejszym niż stan, z którym miałam do czynienia. Uważam jednak, że jest to temat, o którym warto mówić publicznie i ważne jest, żeby mówiły o nim znane kobiety, żeby ludzie mieli świadomość, że to może spotkać każdą z nas. Depresja poporodowa może spotkać zarówno kobietę pracującą, businesswoman, jak i gospodynię domową, która nie pracuje zawodowo. Trzeba mówić o depresji, żeby uzmysłowić ludziom skalę problemu i podpowiedzieć, jak walczyć z chorobą”.

Aleksandra Kostka jest prowadzącą „Pytanie na śniadanie”, a także prezenterką prognozy pogody w telewizyjnej „Dwójce”, laureatką „Telekamery” – jednej z najbardziej prestiżowych nagród w branży telewizyjnej, a także ambasadorką 3. i 8. edycji kampanii społecznej „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję” poświęconej depresji poporodowej.

„Zacznę od tego, że miałam „cesarkę”, co było dla mnie traumatycznym doświadczeniem. Wydawało mi się, że nic mi nie będzie tydzień po cesarskim cięciu i że ból fizyczny szybko minie. Miałam przecięty brzuch i czułam się jak po ciężkiej operacji. Kobiety rodzące naturalnie przeżywają gehennę przez kilka, kilkanaście godzin, a jak czułam się fatalnie przez dłuższy czas… Rana nie goiła się tak szybko. Miałam komplikacje, dlatego nawet podejście do łóżeczka dziecka było dla mnie wyzwaniem, nie mówiąc już o tym, że podniesienie syna sprawiało mi wielki ból. (…) Z każdym dniem gasłam. To była dla mnie sytuacja niezrozumiała. Wbiłam się w szlafrok, przestałam wychodzić z domu. Jak już musiałam, to szłam tylko na spacer z dzieckiem i wszystko mnie smuciło, a przecież… zostałam mamą! Kocham mojego malutkiego, ukochanego synka nad życie! W głowie pojawiły się myśli: „Nie daję rady”, „Może jest coś nie tak?”… Do tego doszła apatia, brak siły – jak bym nic nie jadła przez trzy tygodnie. Nie mogłam sobie z tym poradzić. Gdybym nie poszła wtedy szybko do pracy, to nie wiem, jak by się skończyła ta sytuacja. Nie wiedziałam, że to jest depresja, że to poważny problem i może się przytrafić kobiecie po urodzeniu dziecka”.

Pani Martyna jest menagerem biura dużej firmy w Luksemburgu i aktywną działaczką polonijną. Depresja pojawiła się u niej podczas pierwszej, długo wyczekiwanej ciąży, a także po urodzeniu drugiego dziecka. Córka urodziła się w Polsce, a syn w Luksemburgu.

„Przez sześć miesięcy potrafiłam spać po jednej godzinie na dobę. Praktycznie nie spałam wcale. To był po prostu lęk. Teraz trudno mi znaleźć racjonalne argumenty, by to opisać. W głowie pojawił się chaos i paraliżujący lęk ogólny. (…) Kiedy dotarło do mnie, że cierpię na depresję poporodową, bardzo szybko udałam się do psychologa w Luksemburgu (ze szpitala, w którym rodziłam), ale jego wiedza na temat depresji poporodowej była żadna i nie otrzymałam pomocy. Postanowiłam zwrócić się o pomoc do francuskiego psychiatry, ale ten z kolei był wrogiem leków i cały czas przekonywał mnie, że mam walczyć własnymi siłami, podczas gdy ja tych sił miałam coraz mniej. Chciałam się leczyć, by ten koszmar się skończył. (…) Nigdy – zarówno w pierwszej jak i drugiej ciąży nie miałam myśli przeciwko dziecku. Nigdy też nie myślałam o tym, żeby dziecko zostawić w domu, wyjść i nie wrócić. Natomiast cały czas towarzyszyło mi bardzo silne poczucie lęku, że będę złą matką, że sobie nie poradzę, że jestem tu sama na emigracji, że nie chcę tu być, ale nie ma odwrotu, bo mój mąż ma dobrą pracę.”.

Pani Ewa mieszka z mężem w Sydney. Wyemigrowało z Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej tydzień przed wprowadzeniem stanu wojennego, w grudniu 1981 roku. Po urodzeniu drugiego dziecka zachorowała na depresję. Miała wtedy trzydzieści cztery lata.

„Trzy miesiące po narodzinach córki mąż dostał pracę w centralnej części Australii i wyjechał tysiąc kilometrów od Sydney, w którym zamieszkaliśmy u znajomych Polaków. Czułam się potwornie samotna. (…) Kiedy mąż wyjechał do pracy w buszu, a ja zostałam sama z dziećmi w Sydney, codziennie myślałam tylko o tym, żeby zabić siebie i dzieci. Planowałam wyjść z nimi na tory i rzucić się pod pędzący pociąg. Przed zrobienie tego powstrzymywała mnie tylko myśl o  tym, czy dam radę zabić się z dwojgiem dzieci. Bałam się, co się stanie, jak jedno z nich przeżyje. Co zrobi mąż z tym dzieckiem? Czy będzie się nim opiekował, czy odda komuś? Tylko ta niepewność w tamtym momencie uchroniła nas przed tragedią. Chyba dobrze, że mąż wyjechał i nie widział tego wszystkiego, co się ze mną działo. <płacz>”.

Pani Aleksandra jest instruktorką fitness. Dziesięć miesięcy po urodzeniu drugiego dziecka zachorowała na depresję poporodową. Nagle pojawiły się przerażające myśli, że mogłaby coś złego zrobić maleństwu. Z nikim nie rozmawiała o tym, co czuje i myśli. Było coraz gorzej.

„Zaczęło się od stanów lękowych, które się pogłębiały. Bałam się, że coś się stanie dzieciom, że nie będę w stanie nic zrobić, bo będę z nimi sama w domu. Później pojawiło się ogromne zmęczenie – jakby cała mobilizacja ze mnie zeszła. Przez pierwsze dziesięć miesięcy po urodzeniu drugiego dziecka byłam bardzo zmobilizowana. (…) W ciągu dnia musiałam być na pełny obrotach, bo półtoraroczny maluch chciał się bawić i miał swoje wymagania. W nocy co dwie godziny budziłam się, żeby nakarmić młodsze dziecko, więc byłam ciągle niewyspana. Do tego wszystkiego doszedł perfekcjonizm, który nakazywał mi maksymalnie dbać o czystość i porządek w domu. (…) Bałam się, że mogłabym coś złego zrobić dzieciom. Przestraszyłam się sama siebie. Z tego powodu któregoś dnia wpadłam w panikę i lęk przed moimi myślami był dla mnie już nie do wytrzymania. Wtedy mama była u mnie w domu. Mąż poszedł rano do pracy, a ja wezwałam pogotowie. To był dla mnie moment przełomowy”.

Pani Magdalena na depresję zachorowała już w szkole podstawowej. Były próby samobójcze, szpital psychiatryczny i długie leczenie. Przez wiele lat choroba nie dawała żadnych objawów. Aż do chwili, kiedy na świecie pojawił się Franek. Pani Magdalena miała wtedy dwadzieścia cztery lata.

„Miałam bardzo trudny poród. Dziecko się spóźniało. Bardzo długo rodziłam. Po porodzie zobaczyłam syna dopiero w inkubatorze, bo urodził się podduszony. Miałam dziwne uczucia, kiedy patrzyłam na niego. Nie pojawiła się od razu miłość ani nic z tych rzeczy, o których czytałam w książkach o macierzyństwie. (…) Czułam… obcość tego dziecka… Zaraz po tym poczułam niechęć do niego… Bardzo duża niechęć przerodziła się w agresję. Nic mu nie robiłam fizycznie, ale kiedy przystawiałam go do piersi, zaczynały buzować różne myśli w mojej głowie, że nie chcę tego dziecka, po co ono się urodziło, że najchętniej bym chciała, żeby ono umarło… Z każdym dniem dzika furia narastała we mnie”.

Pani Marta zaszła w ciążę w klasie maturalnej. Ojciec dziecka zniknął. Córki nie zamierzał poznać. Ciężarna maturzystka załamała się. Urodziła córkę na początku lat 90. Wtedy nikt nie mówił o depresji poporodowej. Dopiero dziesięć lat później, pracując w korporacji, zaczęła leczyć się na depresję.

„Biłam się pięściami po brzuchu, mając nadzieję, że ono może w końcu umrze. Płakałam i waliłam się po brzuchu… Bez skutku. (…) Po powrocie z córką do domu od początku nie chciałam się nią zajmować. Jej płacz wyprowadzał mnie z równowagi. (…) Biłam córkę nie tylko po pupie, ale również po twarzy – mimo, że to było bardzo małe dziecko. Nie raz ją biłam albo ciągnęłam za ucho. Strasznie się na nią złościłam. Nie potrafiłam jej zaakceptować. (…) Miałam straszne huśtawki nastroju. Byłam sfrustrowana, że muszę karmić ją piersią, bo to jest dla niej zdrowe. Uważałam, że marnuję sobie życie, bo wszyscy moi znajomi poszli w tym czasie na studia, prowadzą bujne życie studenckie, a ja siedzę w domu z dzieckiem”.

Pani Joanna jest nauczycielką. Kiedy skończyła trzydzieści lat, doszła z mężem do wniosku, że przyszedł czas na dziecko. Po porodzie czuła się coraz gorzej. Dniami i nocami płakała nad łóżeczkiem córki. Bała się o jej życie, choć dziewczynka była i jest zdrowa. Pani Joanna od kilku specjalistów usłyszała diagnozę: depresja poporodowa. Leczenia nigdy nie podjęła. Ze skutkami choroby zmaga się do dziś.

„Każdy dzień był dla mnie walką o przetrwanie. Nie mogłam w nocy spać, bo cały czas myślałam, jak przeżyć kolejny dzień z dzieckiem. (…) Straszne myśli… że moje dziecko nigdy nie urośnie… Gosia będzie zawsze taka mała… Na pewno jest na coś chora i umrze… Siedziałam przy łóżeczku z „doktorem Googlem” i płakałam, bo internetowe „diagnozy” zawsze były najgorszym scenariuszem. Z jednej strony wiedziałam, że moje myśli są irracjonalne i mąż cały czas to podkreślał, żebym się nie martwiła, a z drugiej strony bałam się, że nie sprawdzę się w roli matki i nie uratuję w porę mojego dziecka”.

Profesor Piotr Gałecki jest konsultantem krajowym w dziedzinie psychiatrii, kierownikiem Kliniki Psychiatrii Dorosłych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, a także specjalistą seksuologiem.

„Jeśli jest to łagodny epizod depresyjny, co musi ocenić specjalista, to zaleca się stosowanie jedynie psychoterapii. Natomiast problem w Polsce polega na tym, że psychoterapia jest praktycznie nieosiągalna poza dużymi ośrodkami miejskimi. Ponadto jest droższa i bardziej czasochłonna niż farmakoterapia. Jednak wszystkie zalecenia dotyczące łagodnego przebiegu depresji sugerują, by włączyć tylko psychoterapię albo interpersonalną, albo behawioralno-poznawczą. Z kolei, jeśli jest to epizod depresji umiarkowany lub ciężki, to bezwzględnie musi zaistnieć farmakoterapia. (…) Mamy dwa leki przeciwdepresyjne, które poniżej jednego procenta przenikają z mlekiem matki do organizmu dziecka i nie powodują żadnych negatywnych skutków. Niektórzy lekarze nie chcą stosować leków, bo boją się, że zaszkodzą dziecku. Wydaje mi się, że to nie jest dobry tok myślenia, który ponadto nie jest oparty na naukowych przesłankach. Więź dziecka z matką chorującą na depresję poporodową jest znacząco zaburzona, bo brakuje współodczuwania emocji z dzieckiem. To ma bardzo negatywny wpływ na rozwój dziecka i odbije się na jego funkcjonowaniu również w dorosłym życiu. Dziecko do drugiego roku życia jest synestetykiem, czyli współodczuwa z matką różnymi zmysłami. Kiedy czuje zapach matki, odczuwa radość, przyjemność, pozytywne emocje. Dlatego jest szalenie istotne, jak matka opiekuje się dzieckiem w pierwszym okresie życia”.

Anna Morawska

Anna Morawska, dziennikarka telewizyjna, psycholog o specjalności klinicznej, działaczka społeczna. Autorka książek „Twarze depresji. Nie oceniaj. Zaakceptuj.”, „Depresja poporodowa. Możesz z nią wygrać”,  współautorka książki „7 dni. Świat Andrzeja Turskiego”. Absolwentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim i psychologii w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej (obecnie Uniwersytet SWPS). Pracowała w „Panoramie” TVP2, w „Wiadomościach” TVP1. Autorka reportaży społecznych i interwencyjnych dla TVP2. Nagradzana za poruszanie w mediach trudnych problemów społecznych, m.in. dwukrotnie w konkursie „Kryształowe Pióra”.

Pierwsze kroki w zawodzie psychologa stawiała w Klinice „Budzik”, pracując z dziećmi w śpiączce i ich rodzinami. Pomysłodawczyni i koordynatorka ogólnopolskiej kampanii społecznej „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”, która otrzymała najwyższe wyróżnienie w dziedzinie promocji zdrowia psychicznego – „Nagrodę Aureliusza” z rąk krajowego konsultanta w dziedzinie psychiatrii. W kampanię zaangażowało się wiele gwiazd m.in. Ewa Błaszczyk, Anna Wyszkoni, Krzysztof Cugowski, Urszula Dudziak, Marek Plawgo, Agnieszka-Kobus-Zawojska i wielu innych. Spoty kampanii były emitowane w ogólnopolskich telewizjach i rozgłośniach radiowych, a billboardy prezentowane niemal we wszystkich stolicach wojewódzkich.