WYWIADY Z AMBASADORAMI

Piotr Zelt

Aktor Piotr Zelt przeżył załamanie, kiedy w 2012 roku rozwiódł się z żoną (ma z nią córkę). Przy wsparciu rodziny uporał się z pierwszymi objawami depresji. Z czasem związał się z inną kobietą (modelką). Ten związek również rozpadł się w bolesnych okolicznościach dla aktora, o których nie chce opowiadać. Dlatego cztery i pół roku temu zachorował na ciężką depresję. Choroba odebrała mu energię i chęć życia. Mama i siostra namówiły go na wizytę u psychiatry. Aktor po raz pierwszy opowiada krok po kroku, jak uporał się z depresją dzięki wielomiesięcznej terapii i wsparciu rodziny. Od października 2015 roku jest jednym z ambasadorów kampanii społecznej „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”. Obecnie trwa 5. edycja kampanii poświęcona problemowi depresji wśród mężczyzn.
Piotr Zelt urodził się w 1968 r. Ukończył łódzką szkołę filmową. Zagrał w kilkudziesięciu filmach, takich jak: „Trzy kolory. Biały”, „Tato”, „Killer”, „Killer-ów 2-óch”, „Szpilki na giewoncie”, „Show” itd. Największą popularność przyniosła mu rola Arniego w serialu „13 Posterunek” i „13 Posterunek 2”. Ponadto zagrał w serialach telewizyjnej „Jedynki”: „Tygrysy Europy” i „Miasteczko”. Specjalizuje się również w dubbingu. Użyczył swojego głosu m.in. Żółtkowi w bajce „Gdzie jest Nemo?” i Kenowi w „Filmie o pszczołach”. Obecnie jest związany z warszawskim teatrem Capitol.

– Jest pan jednym z ambasadorów ogólnopolskiej kampanii społecznej „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”. Teraz ruszyła 5. edycja poświęcona depresji wśród mężczyzn. Dlaczego zdecydował się pan mówić o tej chorobie?
– Jeżeli moja historia może uratować komuś życie, powstrzymać go od samobójstwa, od zrujnowania sobie życia przez zapadnięcie się w jakiś niebyt potworny, to ja czuje obowiązek, by mówić o moim doświadczeniu z depresją. W kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.” jestem od początku i biorę udział we wszystkich edycjach. Tym razem jest ona skierowana do mężczyzn. To bardzo ważne, bo choć podobno dwa razy więcej kobiet zapada w Polsce na depresję, to sześć razy więcej mężczyzn z powodu depresji targa się na swoje życie. Dlatego warto jest – drodzy Panowie, żebyście pamiętali, że depresja to nie jest słabość, tylko to jest choroba, z którą można walczyć. Ważne, żebyśmy mieli świadomość i chcieli sobie pomóc. Warto pójść do lekarza. Warto poszukać pomocy. Wtedy ulżymy i sobie i swojemu otoczeniu. Pamiętajcie, że depresja nie dotyka tylko nas, ale również wszystkich ludzi, którzy nas otaczają, często nas kochają i cierpią razem z nami.
– Co było dla pana najtrudniejsze w walce z depresją?
– Najtrudniej było mi spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie prosto w oczy: „Chłopie, nie dasz sobie z tym rady sam”. Moja mama i siostra powtarzały mi: „Masz depresję. Musisz poszukać pomocy. Idź do lekarza, bo jest z tobą coraz gorzej”.
– Co konkretnie zauważyły? Co je zaniepokoiło?
– Moja niechęć do życia nasilająca się, totalne huśtawki nastroju z przewagą „dołów”. One mieszkają w
Łodzi, a ja w Warszawie, ale o wszystkim wiedziały. Słyszały smutek w moim głosie. To trudno ukryć na dłuższą metę Przyłapywały mnie na takich stanach, kiedy nie mogłem ruszyć się z domu przez cały dzień, kiedy zaprzestawałem wszystkich czynności, które sobie wcześniej założyłem, a przestały mnie kompletnie interesować. Nie byłem w stanie podjąć najnormalniejszych czynności…
– Jak na przykład wstanie z łóżka?
– Tak, nie mogłem wstać z łóżka, wygrzebać się z domu…
– Bezsenność też pana trapiła?
– Tak. To było nie do zniesienia. Dla mnie chyba największym koszmarem w depresji był – jak ja to nazywam – „sufit”. Z jednej strony byłem potwornie zmęczony, a z drugiej nie mogłem zasnąć tylko godzinami patrzyłem w sufit.
– Co powodowało, że nie mógł pan spać? O czymś konkretnym pan wtedy myślał?
– To było natrętne rozpamiętywanie różnych sekwencji z mojego życia. Powstała taka pętla pewnych wydarzeń, od których nie potrafiłem się odciąć. To było takie wykańczające natręctwo, które nie pozwalało mi odpocząć i odpłynąć w sen. Niezwykłe doświadczenie, bo ja zawsze spałem jak niedźwiedź zimą. Zawsze sobie chwaliłem to, że byłem w stanie na planie filmowym w kąciku przysnąć na piętnaście minut. To mnie regenerowało. Na planie spędza się często bardzo dużo czasu, czekając na nagranie. To wysysa energię. A ja miałem taką zdolność regeneracyjną. I nagle coś, co się zaczęło ze mną dziać, to było niebywałe. Nigdy wcześniej nie miałem problemu z bezsennością.
– Kiedy ten problem się pojawił?
– Trudno mi określić dokładnie, kiedy się to zaczęło. Myślę, że miałem pierwsze objawy depresji, ale jeszcze ich nie byłem w stanie wychwycić i nazwać, kiedy załamywało się moje małżeństwo. To było ponad cztery lata temu. Natomiast nasiliło się to bardzo mocno dwa i pół roku temu. Wtedy nabrało to groźnego charakteru dla mojego funkcjonowania.
– I wtedy poszedł pan do psychiatry?
– Tak, w pewnym momencie poszedłem do psychiatry.
– Wcześniej pan nigdy nie był u psychiatry?
– Wcześniej nie.
– Jak pan wspomina swoją pierwszą wizytę? Od razu się pan otworzył przed lekarzem?
-Nie tak prędko. On słuchał bardzo uważnie. Czekał, żebym się uruchomił i to nie szło za dobrze. Kompletnie się rozlatywałem podczas tego pierwszego spotkania z lekarzem, co dla mnie było strasznie krępujące, że nie jestem w stanie zapanować nad swoim organizmem. Ostatnia rzecz, której bym chciał to, żeby ktoś mnie widział w takim stanie.
– Pojawiły się łzy?
– Łzy, roztrzęsienie, wszystko, komplet. To nie jest fajne dla mężczyzny, z którym coś takiego się dzieje na oczach drugiego mężczyzny. Mój lekarz był akurat przystojnym, postawnym facetem, z takim głębokim, świdrującym, przenikliwym spojrzeniem, a ja też wysoki facet po prostu się przed nim rozleciałem. Byłem rozczarowany swoim organizmem, że nie byłem w stanie nad nim zapanować. To był pierwszy moment, kiedy miałem trudność, żeby się z tym oswoić. Nie myślałem na początku: „Ufff, dobrze, że tu trafiłem”. To wcale ta szybko nie poszło.
– Psychiatra podczas pierwszej wizyty zapisał panu leki antydepresyjne?
– Tak. Od razu podjął decyzję, że trzeba włączyć leczenie farmakologiczne, i zobaczymy, co dalej będzie. Po tym pierwszy spotkaniu dał mi sporo czasu na to, żeby wszystko przemyśleć. Dał nam czas.
– Leki antydepresyjne zadziałały u pana po dwóch tygodniach czy szybciej?
– Na pewno nie szybciej. Trudno mi teraz określić, czy to nie było bliżej miesiąca. Dwa tygodnie to minimum zanim zacząłem odczuwać jakąkolwiek poprawę. Cały czas funkcjonują mity o antydepresantach. W tej chwili te leki są nowoczesne. Powodują odcięcie skrajnych emocji górnych i dolnych, a zostawiają bezpieczny środek, który pozwala na komfortowe funkcjonowanie.
– To nie jest „trampolina do szczęścia”.
– To absolutnie nie jest „trampolina do szczęścia”. Te leki nie powodują euforii i wybuchu szczęścia. One pozwalają na harmonijne, normalne funkcjonowanie, które zostało zachwiane przez depresję.
– Z czasem zbudował pan dobrą relację z psychiatrą i terapia zaczęła przynosić pozytywne efekty?
– Tak. Tylko ten pierwszy moment był dla mnie szokiem. Czułem dyskomfort… Włączyło mi się „trzecie oko”, przez które widziałem z boku, jak wyglądam i do jakiego stanu niejako się doprowadziłem – okoliczności, ale też ja. Czekałem zbyt długo z rozpoczęciem leczenia. Później to było jak „oswojenie demona”. Zacząłem normalnie rozmawiać z lekarzem. Zaczęliśmy analizować zmianę – pewne objawy albo ich ustąpienie. Analizuje się powrót chęci do zrobienia w końcu czegoś, kiedy wracają funkcje życiowe, które wcześniej były czymś normalnym. Także później podczas terapii była już harmonijna współpraca. Mój lekarz był bardzo rzeczowy i konkretny. Żadnego „szamaństwa” nie uprawiał. Mnie to było bardzo potrzebne, żebym nie miał poczucia, że ktoś robi ze mną coś dziwnego. On był zdroworozsądkowy, wyważony i mądry. Cały czas rozmawiał ze mną jak z partnerem, odwołując się do różnych przykładów, przypadków, nawet czasami do swojego życia.
– Jak pan myśli z perspektywy czasu, czy u pana depresja pojawiła się w wyniku trudnych doświadczeń w życiu osobistym, czy w związku z ewentualnymi predyspozycjami rodzinnymi?
– Być może jakieś predyspozycje genetyczne mam. Trudno mi to ocenić jednoznacznie. Natomiast raczej składam to na karb tego, co mnie w życiu spotkało. Nie wiem, czy człowiek na coś takiego może być „uodporniony genetycznie”. Zapewne są ludzie, którzy mają skłonność do popadania w stany depresyjne. Nie sądzę, żebym coś takiego miał. Dostałem od życia trochę po nerach, a trochę sam sobie zafundowałem. Zapadła mi w pamięci wypowiedź mojego lekarza: „Pana depresja to jest „kula śniegowa”, która trwa. To nie jest kwestia tego, co się dzieje w pana życiu w ostatnich miesiącach. To trwa już dwa i pół roku”. On mi to zanalizował. Powiedział, kiedy się zaczęło. I że to jak kula śniegowa się toczyło i robiło się coraz większe.
– Jakie najważniejsze elementy wskazał lekarz na trasie „kuli śniegowej” do depresji?
– Wymieniał wydarzenia w moim życiu – cały fragment, kiedy rozpadało się moje małżeństwo, później historia związana z rozwodem, który jak wiadomo jest traumą. W każdym podręczniku psychiatrii porównuje się ten stan do żałoby po najbliższej osobie. To się zgadza. Później spotkała mnie kolejna historia życiowa, która dobiła ten gwóźdź zardzewiały już na maksa. Z depresją jest podobnie jak z nieleczonym schorzeniem – nakładają się pewne rzeczy. Jeśli nic się nie robi, to budują się kolejne piętra choroby i robi się coraz gorzej. Nie leczony „guz depresji” się rozrasta i ze mną z całą pewnością coś takiego się działo. Myślę, że do depresji też mógł przyczynić się fakt, że uprawiam specyficzny zawód, w którym są wzloty i upadki. Jest straszliwa sinusoida emocjonalna. Są momenty, kiedy pracy jest bardzo dużo, a następnie jej nie ma. To powoduje dygot, niepewność, lęk potworny, doły i na to też zwrócił uwagę mój lekarz.
– Czy widzi pan „gen depresji” w swoim drzewie genealogicznym?
– Mogę podejrzewać coś takiego, ale trudno mi ocenić. W naturalny sposób podeszły wiek jest czynnikiem, który sprzyja depresji. Do tego dochodzą schorzenia. Dowiedziałem się, że depresja może być ubocznym skutkiem usunięcia krwiaka mózgu. Moim najbliżsi są już w wieku podeszłym i myślę, że właśnie w związku z wiekiem pojawia się u nich obniżony nastrój.
– Jakie zachowania bliskich panu osób były ważne, kiedy pojawiła się depresja?
– Dla mnie ważne było to, że moja mama i siostra niestrudzenie okazywały mi wsparcie i troskę. Nie jest dobre pieszczenie się z taką osobą i tolerowanie uporczywej niechęci zrobienia czegoś z tym samemu. Bycie bezwzględnym w traktowaniu osoby chorej, to jest oczywiście bardzo złe. Trzeba być bardzo cierpliwym i wyrozumiałym, ale konsekwentnie egzekwować od tej osoby, żeby poddała się leczeniu. To nie jest kwestia tylko komfortu tej osoby, której to bezpośrednio dotyczy, bo chorobę odczuwa też jej najbliższe otoczenie. Ludzie, którzy się bronią przed terapią, rzadko kiedy biorą pod uwagę to, że nie męczą się tylko oni ze sobą. Oni męczą całe otoczenie – tych ludzi, którzy ich kochają i którym na nich zależy. Nie jesteś w stanie takiego człowieka zostawić, ale nie jesteś w stanie też z nim w jakikolwiek sposób się porozumieć. To jest upiorne, po prostu straszne. Bardzo niedobre jest to, kiedy bliscy odpuszczają. Nie wolno osoby w depresji zostawić samej sobie. Musi czuć życzliwą obecność i troskę, ale nie pobłażanie. Trzeba „pionizować”, dyscyplinować taką osobę na tyle, na ile się da – nie w sposób brutalny tylko mądry, by chorego pobudzić do wzięcia się za siebie. To jest trochę tak jak z uzależnieniami. Człowiek musi sam spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć: „Nie dam rady. Muszę poszukać pomocy”. Moim zdaniem to jest kluczowa sprawa. Mnie to pomogło.
– Dlaczego nadal nie ma pełnej akceptacji dla ludzi chorujących na depresję jak to mam miejsce w przypadku innych chorób?– Nie chcę mówić nazbyt krytycznie o Polakach, ale muszę, ponieważ jesteśmy pełni uprzedzeń, skłonni do przypinania ludziom „łat” i oceniania tych, których nawet nie znamy i nie rozumiemy kontekstu ich problemów. To wynika też z tego, że jesteśmy wolnym krajem dopiero od 28 lat, a wcześniej w PRL-u były nienormalne relacje. Cały czas w Polsce dzieją się dziwne rzeczy, nasilające się radykalne postawy. U nas brak tolerancji w różnych dziedzinach jest dużo większy niż w innych europejskich krajach. Ten problem dotyka również osoby chore na depresję, dlatego niestrudzenie trzeba oswajać ten temat i walczyć z uprzedzeniami.
– Dziękuję za rozmowę.

Krzysztof Cugowski


Zostałem zaproszony do wzięcia udziału w kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”. Na początku nie bardzo wiedziałem, z czym to ugryźć, ponieważ w moim środowisku największym problemem jest alkoholizm. To wiem i znam bardzo wiele elementów z tym związanych. Natomiast z depresją – nie. Potem dowiedziałem się, jak powszechna jest to dolegliwość. Dotyka ludzi, którzy wielokrotnie nie wiedzą o tym, że na nią cierpią. Zawsze wydawało mi się, że kobiety są bardziej narażone na depresję, bo podobno tak właśnie jest, ale za to problemy z depresją – łączące się niekiedy z odebraniem sobie życia, częściej dotyczą mężczyzn. 5. edycja kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.” dotyczy właśnie mężczyzn. Chciałbym zachęcić ludzi, którzy mają podejrzenie, że zmagają się z depresją, żeby poszli do lekarza. Jeżeli to, co mówię i mój udział w kampanii, sprawi, że choć jedna osoba, która choruje na depresję, pójdzie do lekarza i zacznie się leczyć, to będzie sukces.

Jarosław Gugała


Depresja to bardzo ważny problem społeczny. Dotyczy bardzo wielu osób. Nie wybiera. Atakuje dzieci. Atakuje seniorów. Atakuje mężczyzn. Atakuje kobiety. I trzeba z tym walczyć. Trzeba ludziom uświadamiać, czym jest depresja, bo może się skończyć tragicznie. W dzisiejszym świecie od mężczyzn wymaga się, żebyśmy byli macho, tacy twardzi. Efekt jest tego taki, że na ponad 5 tysięcy samobójstw, 4,5 tys. to mężczyźni. Okazuje się, że zwłaszcza mężczyźni w małych miejscowościach i na wsiach, bo oni tam nie mają do kogo pójść poprosić o pomoc. W dużych miastach jest większa świadomość i ludzie mają taki zwyczaj, że mówią o sobie, nie wstydzą się tego. W małych miejscowościach mężczyzna nie może okazywać tej słabości. W momencie kiedy nie może jej okazywać, a jest bardzo słaby – każdy z nas może być tak słaby, to często niestety nie zostaje mu nic innego jak niestety targnąć się na swoje życie. Niestety statystyki to pokazują. Depresja wśród mężczyzn istnieje. Mniej mężczyzn się leczy. Bardziej się wstydzimy pójść do lekarza, czy w ogóle pójść do kogokolwiek i powiedzieć, że jestem smutny, straciłem motywację do życia, do czegokolwiek i moje życie nie ma sensu. W momencie, gdy nie mamy się do kogo zwrócić, a obyczaj nie pozwala nam tego zrobić, wyjść z tym ze swojego pokoju, to niestety często kończy się tragicznie. Warto to sobie uświadomić: bądźmy macho, ale w nowocześniejszym sensie tego słowa, bo co z takiego macho, z którego za chwilę nie będzie żadnego pożytku ani dla niego samego, ani dla nikogo wokół.

Maciej Orłoś


W kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.’” biorę udział od samego jej początku. Tym razem mówimy o depresji wśród mężczyzn. To jest bardzo poważna sprawa. Chciałby się zwrócić do mężczyzn z mojego otoczenie, przyjaciół. Pierwsza sprawa ważna: pamiętajmy o tym, że depresja jest poważną chorobą. Nie należy podchodzić o tego na zasadzie: „Ojej, mój mąż, czy mój syn, czy mój ojciec, czy mój dziadek, czy mój brat jest jakiś taki smutny. Ciągle chodzi zgaszony i chyba mu się nie chce pracować. Ucieka po prostu w swój świat wewnętrzy, w smutek”. NIE! Być może są to objawy poważnej choroby, czyli depresji. Spróbujmy porozmawiać z taką osobą i namówić ją, by udała się do lekarza. Jeśli w okolicy nie ma psychiatry, to wystarczy pójść do lekarza pierwszego kontaktu. On na pewno podpowie, co dalej można zrobić, jak można pomóc osobie cierpiącej na depresję. Namawiam do tego bardzo serdecznie!

Teresa Lipowska

Z Teresą Lipowską, aktorką znaną m.in. z roli Barbary Mostowiak w serialu „M jak miłość” rozmawia Anna Morawska-Borowiec – pomysłodawczyni naszej kampanii.

Co Panią skłoniło do tego, żeby zostać ambasadorką 4. edycji kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję” poświęconej problemowi depresji wśród seniorów?

Powiem Pani szczerze, że mimo że ja jestem bardzo aktywna zawodowo i bardzo dużo pracuję, mam chwile, kiedy… chociażby jest taka pogoda jak dziś: koszmarne ciśnienie, jakiś potworny ból głowy, dzień jest wolny, a jutro też nic nie mam zaplanowane, i człowiek wtedy siada w fotelu i zaczyna się troszkę załamywać… choć ja nie mam prawa…

Każdy ma prawo gorzej się czuć…

Niestety na około mnie większość moich znajomych – koleżanek i znajomych – niekoniecznie aktorek, w moim wieku, czasem starsze a czasem młodsze, nie mają żadnej pracy zawodowej, w pewnym momencie ta praca się kończy, idą na emeryturę i ja widzę, że są to osoby głęboko załamane. Ja się nie znam i nie wiem, czy to już jest depresja, ale w wielu przypadkach może to już być choroba. Są to osoby, które nie mają ochoty żyć, a to chyba o to chodzi… I właściwie trudno im pomóc, bo większość z tych osób zamyka się w swoich czterech ścianach, odcina się od ludzie, bardzo trudno do nich dotrzeć.

Moim celem wejścia w kampanię „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję” jest zwrócenie uwagi na piękną ideę: „Stań twarzą zwróconą do słońca, a cień pozostanie za tobą”. To jest cytat, który mi w szkole podstawowej ktoś wpisał do pamiętnika. Wtedy kompletnie go nie rozumiałam. Potrzebowałam sporo czasu, żeby zauważyć, ile w nim jest mądrości i prawdy. Jeżeli staniemy otwarci do słońca, do ludzi, do pracy, do świata, to faktycznie ten cień możemy zostawić za sobą. Tylko chciałabym nakłonić wszystkich kolegów i koleżanki mniej więcej w moim wieku, żeby się otworzyć, żeby nie pozwalać sobie na pełne zamknięcie, siadanie w fotelu i powtarzanie sobie: „Ja już jestem chory, nie mam siły ani ochoty z nikim rozmawiać”. Jest naprawdę dużo furtek np. wspaniała idee Uniwersytetów Trzeciego Wieku. Wiele miałam spotkań ze słuchaczami UTW i wiem, że jest to panaceum, „lek” niemalże na wszystkie bolączki seniorów. Jeżeli tylko człowiek odważy się tam pójść, to jest po prostu niezwykłe doświadczenie, które umożliwia rozwój najróżniejszych zainteresowań i łatwo można się w dać wciągnąć w tę dobrą energię. Spotyka się z ludźmi, idzie się na herbatkę, na kawkę. Nawet łączą się tam pary, które spotyka szczęście miłości.

A miłość jest niezwykle ważna w naszym życiu…

Bez wątpienia… Na moim podwórku spotykałam dwoje staruszków i czasem z nimi rozmawiałam. Pan ma ponad dziewięćdziesiąt lat, a pani prawie dziewięćdziesiąt. Pewnego dnia dotarło do mnie, że mój sąsiad chodzi na spacer sam. Za trzecim razem odważyłam się zapytać, gdzie ona jest. Okazało się, że zdiagnozowano u niej Alzheimera, dlatego odesłano ją zakładu, gdzie ma profesjonalną opiekę. Sąsiad powiedział mi wtedy, że jest kompletnie załamany, bo został w domu zupełnie sam. Nikt go nie odwiedza. Nie ma z kim porozmawiać. Przez całe życie z żoną rozmawiał o wszystkim i o niczym, choćby czy im obiad smakował, a teraz nie ma do kogo mówić… Kiedy tylko go spotykam, rozmawiam z nim dłuższą chwilę i widzę, jak bardzo jest z tego powodu szczęśliwy. Trzeba rozglądać się wokół siebie, czy jest ktoś potrzebujący wsparcia. Nie mówię o pieniądzach, bo nie każdy je ma. Mówię o codziennych drobnych gestach, by zerknąć dookoła siebie, czy zauważyć osoby, które potrzebują czasami tylko tyle, żeby z nimi porozmawiać, a można też zaproponować spacer, czy wizytę w kinie. Ludzie potrzebują drugiego człowieka. Im więcej będziemy o tym mówić, tym śmielej ci ludzie będą otwierać się i o to mi chodzi.

Czy Pani zdaniem właśnie samotność najczęściej pcha osoby starsze w stronę depresji?

Myślę, że większość ludzi samotnych jest zagrożonych depresją. Jesteśmy małżeństwem przez wiele, wiele lat, po czym jedno z nas odchodzi. I ten moment jest bardzo ciężki. Ja to doskonale znam. Mija dziesięć lat odkąd odszedł mój mąż… Zaraz po jego śmierci wpadłam w szaleńczy wir pracy. Wzięłam na siebie znacznie więcej zobowiązań. Jeździłam na spotkania po całej Polsce – do domów kultury, do dzieci, do szpitali. I za pieniądze i bez pieniędzy – byle tylko wyjść z domu. Gdybym usiadła i zaczęła płakać po mężu, z którym przeżyłam prawie pięćdziesiąt lat, to myślę, że kompletnie bym się załamała. Na szczęście miałam mój serial „M jak miłość”, który mnie absolutnie mobilizował, a ponadto starałam się szukać jakiegokolwiek zajęcia z ludźmi, bo to jest najważniejsze, żeby wyjść z domu i „dołka”, w który człowiek wpadł.

A co na co dzień daje Pani siłę do walki z obniżonym nastrojem, który zdarza się każdemu z nas?

W pierwszy rzędzie praca, również kontakt z ludźmi, z rodziną, która czasem jest troszkę oddalona, bo zapracowana. Ale trzeba zwrócić się też do rodziny, zapytać, czy mogę pomóc dzieciom w opiece nad wnukami. Oczywiście nie wszystkie takie nasze propozycje będą przyjęte z entuzjazmem, ale być może nasza rodzina nie ma odwagi nas poprosić o pomoc. Być może w okresie, kiedy byliśmy zajęci, szczęśliwi z mężem, po prostu nie zaproponowali czegoś takiego.

Mam wrażenie, że nawet w trudnych momentach załamania osoby starsze boją się zgłosić do specjalistów takich jak psycholog czy psychiatra, a to oni są właściwymi adresatami pytań o depresję. Jednak osoby młodsze częściej sięgają po ich pomoc.

Absolutnie się z panią zgadzam. Czasy się zmieniają. Młodzi ludzie są już nauczeni nie tylko przez kampanie społeczne, ale i przez filmy, seriale, żeby nie wstydzić się pójść do psychologa. Oni chodzą bez żadnych oporów, ale wśród ludzi w moim wieku pokutuje przekonanie, że pójście do psychiatry, czy psychologa jest dyshonorem. „Jak to? To ja jestem wariat?” – zastanawiają się seniorzy. I tu jest problem. Zmienić sposób myślenia i postrzegania świata z wiekiem jest coraz trudniej.

Czego seniorzy najbardziej się boją, kiedy słyszą, żeby zgłosili się do psychologa lub psychiatry?

Przede wszystkim wstydzą się, że usłyszą: „Ty jesteś wariat! Ty jesteś nienormalny!”. Obawiają się też, czy lek od psychiatry im pomoże, czy zaszkodzi. Kiedy boli nas głowa, to wiemy, jaki wziąć lek i na co on działa, a przy depresji jest jednak inaczej. Nie wiadomo, co dokładnie boli i na co ma działać ten lek. Trudniej zrozumieć tę chorobę. A wiadomo, że w takim momencie pomoc jest niezbędna, by nie podjąć próby skrócenia swojego życia, czym grozi nieleczona depresja.

Leki antydepresyjne często naprawdę ratują życie. Nie uzależniają. Są coraz lepsze. Seniorzy wiedzą, że muszą brać leki np. na cukrzycę, czy nadciśnienie, bo w przeciwnym wypadku ryzykują swoje zdrowie i życie. Co możemy zrobić, żeby przekonać osoby starsze do leczenia również depresji?

To jest ważne, że w kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję” znane osoby i eksperci dużo mówią o tej chorobie i jej leczeniu. Bardzo dobrze, że słyszmy o tym również w radio, które słucha bardzo dużo starszych osób. Z Internetu korzysta coraz więcej osób w moim wieku, ale ja osobiście jeszcze nie. Nie mam czasu, żeby wtajemniczyć się w świat wirtualny – pewnie dojdę do tego. Telewizja też ma bardzo ważną rolę do odegrania. Mówmy jak najwięcej o depresji na podstawie konkretnych przykładów, bo to najbardziej przemawia do wyobraźni. Tak jak mówią o tym bohaterowie pani książki „Twarze depresji”. Część z nich znam osobiście i nawet nie wiedziałam, że mieli depresję. Widziałam, że się inaczej zachowywali, że nie bywali na różnych uroczystościach, ale nie wpadłam na to, że są chorzy. Pokazanie konkretnych ludzi, ich głos w mediach to jest najważniejsze, bo otwiera nam wszystkim oczy na tę chorobę i pozwala lepiej zrozumieć, jak pomóc, jak reagować i że z depresją można wygrać.

Czy widzi Pani w swoim najbliższym otoczeniu zmianę postrzegania osób cierpiących na depresję? Czy świadomość tej choroby jest większa?

Myślę, że z osobami starszymi nadal jest jednak większa trudność, by mówić o depresji. Z mojego najbliższego kręgu znajomych nikt się do tego nie przyznaje, ale ja zauważam, że mnóstwo koleżanek może mieć ten problem  – zwłaszcza aktorek, które nie mają pracy, nie mają rodziny, mężowie zmarli. Mówi, że da sobie sama radę, ale to nie prawda. Sama nie daje sobie rady.

Jakie widzi Pani objawy załamania?

Zamykanie się w domu. Nie kontaktowanie się z ludźmi. Zaniedbanie. Już nie pójdzie do fryzjera. Nie pójdzie nawet do second handu, żeby kupić sobie „nową” bluzkę, choć stać ją na to. Byłaby to jednak „nowa” bluzka, mogłaby w niej lepiej się poczuć. Na pytanie, dlaczego nie wyjdziesz z domu, zawsze coś wymyśli np. „Dziś jest niskie ciśnienie, źle się czuję”, „Głowa mnie boli” itp. Najgorszą rzeczą jest pozwolić sobie na to, że   m n i e   s i ę   n i e   c h c e. Musi mi się chcieć, nawet jeśli się gorzej czuję! Trzeba wyjść do ludzi. Zamykanie się w sobie to zaproszenie dla depresji.

Dziękuję za rozmowę.

Bożena Dykiel

Depresji nie należy lekceważyć. Ona potrafi wykluczyć nas z życia i trzeba absolutnie z nią walczyć. Ludzie muszą zdać sobie sprawę, że to nie jest błahostka. To poważna choroba.

Wiktor Zborowski

Dowiedziałem się, że spośród ponad pięciu tysięcy Polaków, którzy popełnili w Polsce samobójstwo, niemal połowę stanowią osoby po sześćdziesiątym roku życia.

Seniorzy są grupą szczególnie narażoną na depresję. Trzeba o tym mówić i zachęcać ich do walki z chorobą. Chorobą, której nie należy się wstydzić!

Barbara Wilewska-Bober

Z Barbarą Wilewską-Bober – emerytowaną nauczycielką języka polskiego, a prywatnie żoną redaktora Andrzeja Bobera rozmawia Anna Morawska-Borowiec.

Jak zaczęła się Pani walka z depresją?

– Zaczęła się 20 lat temu. Pojawiła się w trakcie bardzo ciężkiej choroby, z którą się zmagałam. W 1997 roku trafiłam na oddział intensywnej terapii, gdzie dosłownie walczyłam o życie przez siedem miesięcy. Zmagałam się wówczas z zapaleniem opon mózgowych i rdzenia kręgowego. Ta choroba spowodowała u mnie po pierwsze – trwały ból, który do tej pory mi towarzyszy w momencie, kiedy zaczynam chodzić; po drugie – porażenie prawej nogi tak, że zaczynałam od wózka inwalidzkiego, potem poruszałam się z „balkonikiem” i uczyłam się chodzić od nowa. Jednak przede wszystkim uporczywy ból wpędził mnie w depresję. W szpitalu mój lekarz prowadzący skierował mnie na konsultację do psychiatry. Wtedy zaczęłam brać leki antydepresyjne. Musiałam zacząć się leczyć, ponieważ odczuwałam dyskomfort psychiczny, niesamowity smutek i niechęć do życia. Mówiąc szczerze to jest bardzo trudno wytrzymać taki stan psychiczny. Lepiej cierpieć z powodu bólu fizycznego niż psychicznego i depresji.

– Czy udało się Pani uporać z depresją?

– Wyleczyłam się z głębokiej depresji, ale cały czas biorę leki antydepresyjne. Na początku dostawałam ogromne dawki dwóch leków, a teraz zażywam jeden lek, bardzo małą dawkę, ale muszę codziennie wziąć. Pod kontrolą psychiatry próbowałam odstawić antydepresanty, ale mi się nie udało. Powodem jest właśnie uporczywy ból fizyczny, który cały czas mi towarzyszy. Mój mąż i syn zrobili wszystko, żeby mi pomóc. Zabierali mnie do bardzo wielu różnych lekarzy. Wierzyłam, że ktoś mi w końcu pomoże, że się tego bólu pozbędę, ale niestety tak się nie stało. Jeden z lekarzy powiedział do mnie: „Cierpieć, ale chodzić. Operacja nie wchodzi w grę”. Mam uszkodzony rdzeń kręgowy, dlatego ten ból jest bardzo silny, kiedy tylko zaczynam chodzić.

– Które objawy depresji są dla Pani najtrudniejsze?

– Najgorsze było to, że wtedy straciłam chęć do życia. Jakakolwiek czynność mnie przerastała. Czułam się fatalnie psychicznie… To jest niezwykle trudne do opisania słowami… To jest po prostu koszmarny dyskomfort psychiczny… Lęk przed życiem… I niechęć do zrobienia czegokolwiek. Były nawet takie momenty, kiedy miałam myśli samobójcze. Wtedy wydawało mi się, że najchętniej to bym odeszła z tego świata i już tak się nie męczyła. To były te najgorsze rzeczy, można powiedzieć apogeum mojej depresji.

– Powiedziała Pani, że nie udało się odstawić leków antydepresyjnych. Dlaczego?

– Kiedy próbowałam odstawić te leki, wracały lęki, problemy z bezsennością i nasilał się dyskomfort psychiczny. Musiałam wrócić do antydepresantów, bo nie dawałam rady żyć depresją.

– Przy minimalnej dawce leków antydepresyjnych może Pani normalnie funkcjonować?

– Tak, przy minimalnej dawce nie mam ani lęków, ani problemów ze snem. Codziennie biorę ten lek i funkcjonuję zupełnie normalnie. Pięć razy w tygodniu chodzę na siłownię. Dwa razy w tygodniu mam lekcje języka angielskiego. Dzięki temu przeczytałam już w oryginale pięć książek Agathy Christie, z czego jestem bardzo zadowolona. Nie mogę narzekać na nic.

– Wiele osób starszych boi się i wstydzi się pójść do psychiatry. Jak Pani wspomina swoje spotkania z tym lekarzem?

– Absolutnie nie należy się bać pójścia do psychiatry. Kiedy byłam w szpitalu, mój lekarz prowadzący zauważył, że trudno mi walczyć z chorobą, bo coraz bardziej oprócz bólu fizycznego dokuczał mi ból psychiczny, dlatego to on wezwał do mnie psychiatrę. Po wyjściu ze szpitala kontynuowałam leczenie. Uważam, że jak pojawiają się objawy depresji, trzeba jak najszybciej udać się do psychiatry i próbować walczyć z tą okropną chorobą, a nie poddawać się.

– Jak Pani wspomina swoje spotkania z psychiatrą? Czy rozmowa z nim była dla Pani trudna?

– Miałam dwóch psychiatrów. W szpitalu przychodziła do mnie pani doktor. Okazało się, że to moja sąsiadka, więc była dla mnie osobą znaną. Po wyjściu ze szpitala polecono mi kontakt z profesorem psychiatrii. Chodziłam do niego na sesje, które trwały pół godziny, a czasem dłużej. To była po prostu rozmowa. Musiałam wszystko z siebie wyrzucić. Mogłam mówić, co tylko chciałam. On mnie słuchał i uświadamiał mnie, jaki jest mój aktualny stan. Był taki moment, kiedy powiedział, że mam głęboką depresję, dlatego muszę brać maksymalne dawki dwóch leków antydepresyjnych.

– Jak działały na Panią te leki?

– Byłam wytłumiona, wyciszona, jakby poza światem, zamknięta w sobie. Mój mąż mówił wtedy, że zmieniła się moja osobowość. Zauważyli to również znajomi, ponieważ nagle nie udzielałam się w towarzystwie w przeciwieństwie do tego jaka jestem jako osoba zdrowa. Ten moment intensywnego leczenia był o tyle trudny, że choć ja sama czułam się dużo lepiej, ale dla ludzi wokół stałam się zupełnie innym, wyciszonym człowiekiem. W tej chwili, kiedy biorę już małe dawki leków antydepresyjnych, funkcjonuję zupełnie normalnie i cieszę się życiem.

– Czego oczekuje osoba cierpiąca na depresję od swoich bliskich i znajomych?

– Miałam bardzo duże wsparcie od męża, syna, synowej, a także od mojej mamy, kiedy jeszcze żyła. Poza tym wszyscy moi znajomi wiedzieli, że choruję na depresję. Nigdy nie robiłam z tego tajemnicy. Nikt się nie dziwił, że tak czy inaczej się zachowuję. Nikt mi nie zwracał uwagi, że się zmieniłam. Mąż mi to uświadamiał, ale robił to dlatego, że miał swoje doświadczenia z depresją. Wiedział, że biorę leki antydepresyjne i w tym czasie mam prawo tak się zachowywać.

– To było dla Pani ważne, że mąż też wcześniej doświadczył depresji?

– Tak, to było dla mnie ważne. On nie miał tak ciężkiego i długotrwałego epizodu depresyjnego jak ja, ale też miał takie doświadczenie. Starał się mnie zrozumieć i bardzo mnie wspierał.

– Jest Pani ambasadorką kampanii społecznej „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję” i bohaterką spotu telewizyjnego czwartej edycji tejże kampanii poświęconej depresji wśród seniorów. Jakie przesłanie ma Pani dla osób starszych?

– Warto im powiedzieć, że nie mają się czego wstydzić, kiedy zachorują na depresję. Pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to iść do psychiatry i podporządkować się jego wskazówkom. Brać leki i starać się wyjść z depresji, a nie zamykać się w sobie i cierpieć w milczeniu. Wśród seniorów wciąż pokutuje przekonanie, że nie wypada pójść do psychiatry. Warto przypominać, że depresja jest chorobą bardzo powszechną. Zmagają się z nią zarówno osoby starsze, jak i w średnim wieku, a nawet dzieci i młodzież. Depresję trzeba leczyć. Ja podjęłam ten trud i nie żałuję. Naprawdę cieszę się każdym dniem życia.

– Dziękuję za rozmowę.

Ewa Błaszczyk

„Depresje bywają różne, a ta najgorsza wynika z samotności.
Kto zrozumie cierpienie starszych Osób?
O tym trzeba mówić, bez naszego wsparcia te Osoby będą powoli odchodzić w opuszczeniu.
Tylko my możemy im pomóc naszą obecnością, bo depresja ma różne twarze…”

Krystyna Czubówna

„Lubię pomagać i czuć się potrzebna innym. Wspieram akcje i programy na rzecz dzieci lub zwierząt, bo są mi bliskie. Temat depresji jest mi obcy, tzn. bliżej nieznany. W moim najbliższym otoczeniu nie ma osób dotkniętych tą okrutną chorobą. Tomasz Jastrun nazywa ją „dżumą XXI wieku”, co mówi o skali jej występowania i niszczącej sile.
Ludzie starsi , często samotni lub opuszczeni, żyją w zamknięciu sam na sam z chorobą. Musimy umieć i chcieć do nich dotrzeć, bo depresja – bez wsparcia – jest chorobą śmiertelną.
Mój udział w kampanii ” Twarze depresji” jest oczywisty”.

Jarosław Gugała

Depresja przez lata – mam takie wrażenie – była bagatelizowana, niedostrzegana, pomijana, przemilczana, mylona z tzw. „dołem”, czy „chandrą”. Tymczasem depresja to niezwykle poważna, ciężka choroba, z którą zmaga się wiele osób. Są to również seniorzy. O depresji trzeba mówić, wiedzę o niej trzeba upowszechniać, również dlatego, by chorzy jak najrzadziej spotykali się z lekceważącymi uwagami, np. „weź się w garść” czy „ogarnij się”.

Maciej Orłoś

Gdy młodzi ludzie wchodzą w życie – świat ma dla nich wiele fascynujących możliwości.
Przyszłość jest nadzieją i piękną obietnicą. Seniorzy noszą wielki ciężar przeszłości, minionych
bezpowrotnie spraw i ludzi, z którymi już nigdy nie będą mogli się spotkać. Myślę, że depresja
wśród seniorów to poczucie osamotnienia, bycie niepotrzebnym, bez żadnej perspektywy
prócz śmierci. Seniorom do życia jest potrzebna podobna opieka jak dzieciom. Bez poczucia
bezpieczeństwa i serdeczności innych ludzi nie będą się uśmiechać.