Numer 1

10. Marsz dla zdrowia

Jak być zdrowym i szczęśliwym? Na te pytania próbuje odpowiadać wiele poradników dostępnych na rynku. Gdyby rady zawarte w tych publikacjach były skuteczne, to wszyscy wegetarianie i sportowcy nie powinni mieć problemów psychicznych.

Dość często słyszę: „Jak nie zwariować?!”. Rozumiem to jako pytanie, jak utrzymać zdrowie, lub jak do niego wrócić, jeśli już zdarzył się komuś kryzys psychiczny? Wielu naukowców zajmujących się profilaktyką i promocją zdrowia bada to pojęcie, a mądre gremia ustalają definicje. Osoba w kryzysie po prostu chce czuć się lepiej, aby móc realizować swój scenariusz życiowy. Odkładanie dalszych planów do momentu całkowitego ustąpienia objawów choroby nie sprzyja procesowi zdrowienia. Lepiej nie czekać biernie „aż leki zadziałają”, ale aktywnie dążyć do poprawy samopoczucia. Czasem trzeba zmienić pierwotne plany, aby się realizować. Kryzys psychiczny może być rozwojowy, tak jak i inne kryzysy, pojawiające się w naszym życiu.

Jednym ze sposobów myślenia o zdrowiu jest model salutogenetyczny. Kładzie on nacisk na zachowanie zdrowia, nie zaś na leczenie choroby. Koncentruje się na zasobach, których przecież nie tracimy, gdy zachorujemy. Nie mamy tylko do nich okresowo dostępu. Niestety często tracimy wiarę, że tam są i czekają na to, by ich użyć. W teorii zdrowienia i umacniania postrzegamy zdrowienie jako proces. Świadectwa osób zdrowiejących pokazują, że w drodze do celu pomocne jest działanie na rzecz innych, zaangażowanie w społeczności.

W tym celu co roku dziesiątego października obchodzimy Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego. W Fundacji „eFkropka”, której jestem jedną z założycieli, edukatorzy-wolontariusze, czyli nasi eksperci przez własne doświadczenie oraz profesjonaliści wspólnie próbują zmieniać świat. W programie „Razem wbrew stereotypom” prowadzimy działania edukacyjne i szkolimy różne grupy zawodowe w zakresie kontaktu z osobami po kryzysie. Edukatorzy uczestniczą w konferencjach naukowych, reprezentują własne poglądy na spotkaniach w Sejmie, Narodowej Radzie Rozwoju i Ministerstwie Zdrowia. Z inicjatywy jednej z naszych edukatorek prowadzimy szeroko zakrojone badania ankietowe. Posłużą one do przygotowania publikacji, dzięki której pacjenci i ich bliscy udowodnią, że zmiany w polskiej psychiatrii są konieczne (Standardy Opieki Psychiatrycznej www.sop.ef.org.pl).

Fundacja „Ef kropka” jako jedna z organizacji pozarządowych w zakresie zdrowia optujemy za reformą systemu opieki psychiatrycznej. Zniecierpliwieni sytuacją psychiatrii w Polsce już trzy lata temu zorganizowaliśmy Pierwszy Kongres Zdrowia Psychicznego. Frustracja była w nas ogromna. Chcieliśmy być dostrzeżeni jako środowisko związane z psychiatrią i wysłuchani. Co roku zapraszamy też na „Marsz Żółtej Wstążki”, który przechodzi ulicami Warszawy. Żółta wstążka jest w Polsce symbolem solidarności z osobami chorującymi psychicznie. Wierzę w to, że wspólnymi siłami możemy wiele zmienić.

6. To wszystko ma sens! Dlatego działamy

Najbardziej wzruszające są dla mnie spotkania z ludźmi, z różnych zakątków Polski, którzy podchodzą po moim wykładzie o depresji. Jedni chcą się tylko przytulić i nic nie mówią. Inni opowiadają o swoim leczeniu, hospitalizacji i myślach samobójczych. Wielu dzieli się ze mną refleksją o tym, co dało im przeczytanie książki „Twarze depresji” i kampania „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”.

 

Przed oczami mam bardzo dużo takich twarzy. Nigdy nie zapomnę łez dojrzałego mężczyzny z południa Polski, który podszedł do mnie z żoną i podziękował za jej powrót do zdrowia. Okazało się, że kobieta przez trzy lata nie wychodziła z domu. Coraz bardziej zapadała się w depresji. Przełom nastąpił, gdy przeczytała książkę „Twarze depresji”. Zaczęła się leczyć i chodzić na terapię. Widok płaczącego mężczyzny zrobił na mnie ogromne wrażenie. Podziękował za to, że po latach w końcu pojechał z żoną na wakacje, a nawet udało jej się znaleźć pracę. Leczenie przyniosło efekt. Przytuliłam ich. Powiedziałam, że bardzo się cieszę, i że to zasługa bohaterów mojej książki i ambasadorów kampanii, którzy tak niesamowicie inspirują do działania. W Toruniu rozmawiałam z młodą dziewczyną, która przez prawie rok siedziała w domu. Odsunęła się od wszystkich. Kiedy zaczęła się leczyć, wszystko wróciło do normy. Znalazła pracę i miłość swojego życia. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie również spotkanie z sześćdziesięcioletnią kobietą, która podeszła do mnie po moim wykładzie na temat depresji poporodowej. Długo płakała i nie mogła nic powiedzieć. Przytuliłam ją i milczałam. Myślałam, że opowie o swojej córce. Okazało się, że była tak bardzo poruszona, bo po czterdziestu latach zrozumiała, że chorowała na depresję poporodową, tylko wówczas nikt o tym nie mówił. Matki musiały ze swoim dramatem mierzyć się zupełnie same. Wytykane palcem przez rodzinę jako te wyrodne. Długo mogłabym wymieniać takie poruszające historie.

Nie sposób w kilku słowach opisać ogromu dramatu, z jakim mierzą się osoby zmagające się z depresją nie tylko ze względu na okrucieństwo tej choroby, ale również z powodu stereotypów i niezrozumienia ich cierpienia. Dlatego po dziesięciu edycjach kampanii społecznej „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.” wiem, że absolutnie nie możemy jeszcze wbić biało-czerwonej flagi na szczycie. Przed nami długa wspinaczka.

 

Trudna droga

Dla mnie ta wspinaczka zaczęła się od przeczytania słów Justyny Kowalczyk: „Byłam wrakiem, to wtedy chciałam rzucić narty, ale uznałam, że muszę to wszystko wypłakać”. Nasza mistrzyni i multimedalistka w biegach narciarskich sześć lat temu powiedziała publicznie o swoich zmaganiach z depresją. Wtedy przygotowałam na ten temat felieton do „Panoramy” TVP2. Wracając metrem do domu, czytałam jeszcze raz wywiad z naszą mistrzynią. Nagle usłyszałam: „Ja też choruję na depresję. Leczę się. Wszyscy mnie zostawili. Straciłam też pracę. Nikt mnie nie rozumie.”. Pani miała około pięćdziesięciu lat. Zarówno ona jak i Justyna Kowalczyk dały mi motywację do tego, by podjąć ten temat.

Namówiłam znane osoby i zupełnie nieznane do tego, by opowiedziały o swoich zmaganiach z chorobą. Tak zaczęła powstawać książka „Twarze depresji”. Choć przyznam, że był moment, gdy zwątpiłam, czy powinnam ją pisać, kiedy zobaczyłam niektóre niezwykle krzywdzące komentarze po wyznaniu Justyny Kowalczyk.

 

 

Dotarło do mnie wtedy, z jak potężną siłą stereotypów i niezrozumienia mamy do czynienia! Lubię wyzwania, dlatego postanowiłam podnieść rękawicę. Namówiłam bohaterów książki i inne znane osoby, by zostali ambasadorami kampanii społecznej „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”. Zgodzili się. Nie wszyscy od razu, ale odwaga i chęć zmieniania myślenia o depresji zwyciężyła!

Nawet nie myślałam, że aż tak szybko ich odwaga może trafić na mur niezrozumienia. Okazało się, że nie wszystkie osoby, które udzieliły mi wywiadu do książki, mogły go autoryzować. Choć same postanowiły opowiedzieć o swoich zmaganiach z chorobą, to jednak firmy, z którymi są związane kontraktami, nie zgodziły się na to, by ich gwiazda została „twarzą depresji”. Na szczęście nie wszyscy musieli pytać innych o zgodę.

 

Ważny jest każdy krok

Tak, przeskakując pierwszy mur, ruszyliśmy pięć lat temu. Do grona dziesięciu ambasadorów pierwszej edycji kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.” należą: Ewa Błaszczyk, Marta Kielczyk, Joanna Racewicz, Piotr Zelt, Tomasz Jastrun, Kamil Sipowicz, Andrzej Bober, Tomasz Wolny, Jarosław Gugała i Maciej Orłoś. Mieliśmy spoty: telewizyjny i radiowy, billboardy, plakaty i konferencję na Uniwersytecie SWPS. Z tych elementów składały się wszystkie nasze dotychczasowe edycje. W każdej prezentujemy inną „twarz” depresji. Mówiliśmy o depresji wśród: dorosłych, dzieci, mężczyzn, seniorów i o depresji poporodowej. Przypominaliśmy, że specjalistami od leczenia depresji są: lekarz psychiatra i psycholog. Mieliśmy też wydanie „światowe” i mówiliśmy o tym, że na depresję choruje 350 milionów ludzi na świecie. Wtedy naszymi ambasadorami byli lekarze psychiatrzy niemal ze wszystkich kontynentów!Nasze działania zostały docenione przez Krajowego Konsultanta w Dziedzinie Psychiatrii, który przyznał nam Nagrodę Aureliusza – najważniejszą nagrodę za promocję zdrowia psychicznego. Profesor Piotr Gałecki uznał, że nasze działania przyczyniły się istotnie do zwiększenia liczby Polaków leczących się na depresję i do spadku liczby samobójstw.

Niezwykłym wyróżnieniem dla mnie i mojego męża Jakuba Borowca – wiceprezesa Fundacji „Twarze depresji” była możliwość spotkania z księciem Williamem, podczas jego wizyty w Polsce. Mieliśmy okazję porozmawiania z nim na temat naszych działań w Polsce. Powiedział, że bardzo to docenia, bo problem depresji dotknął jego rodzinę. Książę William angażuje się w kampanię na rzecz zdrowia psychicznego w Wielkiej Brytanii. Zainicjował jedną z akcji, w której zachęca do tego, by mówić publicznie o zdrowiu psychicznym i leczeniu. Namówił piosenkarkę Lady Gagę, by o tym opowieo swoich zmaganiach z chorobą i , wyznał też, że je mama – księżna Diana -także chorowała na depresję. Brat księcia – Harry opowiedział zaś publicznie o tym, jak zmagał się z depresją po tragicznej śmierci mamy, księżnej Diany.

 

Książę William podczas spotkania z przedstawicielami Zarządu Fundacji „Twarze depresji”: Anną Morawską i Jakubem Borowcem

Nie zatrzymujemy się depresję.

Po dziesięciu edycjach kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.” do grona naszych ambasadorów należy już kilkadziesiąt osób. To oni są najważniejszym trybem w maszynie zmieniającej myślenie Polaków o depresji. Przed nami jeszcze dużo pracy. Jestem tego pewna, choćby po mojej ostatniej rozmowie z przedstawicielką jednej z firm. Pytałam ją o możliwość współpracy przy kampanii i usłyszałam odpowiedź: „Gdyby przyszła pani do mnie z niewidomymi, to mogłybyśmy porozmawiać”. Odpowiedziałam jej: „Przyszłam z niewidomymi duszami”. Nie zrozumiała.

9. Dorosłe dzieci

Zima. Temperatura na niewielkim minusie. Pada marznący deszcz.
Do Fundacji „po DRUGIE”, która w Warszawie pomaga młodzieży doświadczającej bezdomności, przychodzi chłopak. Na oko ma może dziewiętnaście lat. Jest śniady, czarnowłosy. Wchodzi do mojego gabinetu. Wyrzuca z siebie nieskładne zdania, lejąc z oczu wiadro łez:
–  Zabiję się. Zabiję się, bo ona mnie nie chce. Wyrzuciła mnie.

Proszę, żeby usiadł i podaję mu chusteczki. Z nosa ścieka duża kropla śluzu.
–  Ona… ona wie… powiedziałem, że położę się na torach… Będę tak leżał i czekał na pociąg.
Zaczyna opisywać swój przerażający plan. Mówi to wszystko w dużych emocjach, histeryzuje. Trudno mu przerwać potok słów.
–  Może napijemy się herbaty? – pytam, próbując go zastopować.
Jednocześnie przez messengera piszę do koleżanki, która siedzi w pokoju obok, żeby wezwała karetkę. W krótkich zdaniach wyjaśniam, że jest u mnie chłopak, który ma myśli samobójcze.
Koleżanka wzywa pomoc, podczas gdy mi udaje się go nieco uspokoić. Działa herbata, działają chusteczki i spokojna rozmowa. Dowiaduję się, że matka wyrzuciła go z domu, że od pewnego czasu nie ma się gdzie podziać. Ojciec pochodzi z Indii. Nie może na niego liczyć. Ma tylko matkę, ale…
Gdy do pokoju wchodzą ratownicy medyczni w asyście funkcjonariuszy policji (zawsze tak to wygląda, jeśli zgłaszamy zamiar samobójczy), chłopak jest już spokojny. Nie trzęsie się. Mówi składnie. Pije herbatę.
– To ty chciałeś się zabić? – pyta z drwiną w głosie,  napastliwie ratowniczka.
Jakiej odpowiedzi można spodziewać się, gdy pytanie jest zadane w ten sposób? Po pierwsze, dlaczego zwraca się do młodego mężczyzny per „ty”? Po drugie, czemu jest agresywna?
– Ja? Nie… – odpowiada chłopak.
Zwracam uwagę ratowniczce na nieodpowiedni ton i sposób rozmowy, ale słyszę tylko:
–  Proszę pani, my go zawieziemy do szpitala, ale on jest spokojny, więc porozmawia z lekarzem i tyle. Wypisany będzie.
Szpital go nie przyjmie i chłopak wróci do naszej organizacji.
A my? Co my możemy zrobić?
Nie odmówimy mu przecież pomocy. Pozwolimy spać w hostelu (wynajmujemy łóżka w hostelach pracowniczych, żeby młodzież nie trafiała do schronisk dla bezdomnych). Być może przydzielimy mu miejsce w prowadzonym przez nas mieszkaniu treningowym (mieszkanie wynajmowane na wolnym rynku dla młodzieży w wieku 18-25 lat, doświadczającej bezdomności). Przyjmiemy go z duszą na ramieniu i lękiem o jego bezpieczeństwo, modląc się, by tory kolejowe były daleko…

Anka była w naszym mieszkaniu treningowym przez kilka miesięcy. Ukończyła terapię uzależnień, utrzymywała trzeźwość. Cierpi na zaburzenia osobowości typu borderline. Czasem, gdy się „odpali”, nie da się zapanować nad nią.
Pewnego dnia sięgnęła po alkohol. Mówiła, że nie daje już rady. Mówiła, że cały jej wysiłek jest na nic. Pełna rezygnacji snuła przerażające scenariusze swojej przyszłości. Nie była w stanie racjonalnie myśleć. Baliśmy się, co może stać się z nią za kilka godzin, kiedy wyjdzie z biura.
Po namowach z naszej strony zgłosiła się do szpitala psychiatrycznego z prośbą o przyjęcie, by uregulować samopoczucie.
Około dwudziestej drugiej dzwoni lekarka. Robi to na prośbę Anki.
–  Proszę pani, nie ma podstaw do jej przyjęcia – informuje bez większych emocji. – Rozumiem, że nie może teraz wrócić do przydzielonego jej mieszkania, więc odesłałam ją do schroniska na Żytniej. Tam się prześpi i przyjedzie do pani rano.
–  Dlaczego na Żytnią ją pani wysłała?
–  Zawsze w takich przypadkach tak robię – odpowiada pełna przekonania o słusznym postępowaniu pani doktor.

Szkoda tylko, że nie wiedziała, że schronisko nie przyjmuje ludzi dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wieczorem brama się zamyka. I koniec. Potencjalny pacjent szpitala psychiatrycznego może najwyżej pocałować klamkę. Tym bardziej, że Anka była już na Żytniej. Skierowanie jej tam to jak diagnoza: „Nic ci się nie udało, wracaj do bezdomnych”. Czy pani doktor dała sobie szansę dowiedzieć się tego podczas przeprowadzania wywiadu?

Do Fundacji „po DRUGIE” trafia bardzo wielu młodych ludzi, którzy wymagają pomocy lekarza psychiatry. W ciągu ostatnich trzech lat ten problem narasta, a jednocześnie nie zwiększa się oferta wsparcia.
Mam wrażenie, że szpitale bardziej szukają powodów, dla których mogą nie przyjąć pacjenta, niż tych, które wskazywałyby na niezbędność pochylenia się nad nim i udzielenia mu pomocy.
Praktycznie wszystkie „dzieciaki” (tak nazywamy naszych podopiecznych, choć są już pełnoletni) mają doświadczenia z pobytów w szpitalach. U większości z nich  medycy diagnozują zaburzenia zachowania. Co to oznacza? Nie mam pojęcia i konia z rzędem temu, kto to wie, a przecież co najmniej połowa kierowanej tam młodzieży ma za sobą myśli i próby samobójcze.

Depresja, nerwica, choroba afektywna dwubiegunowa – doświadczamy tych problemów każdego dnia. Często mierzymy się z nimi bez wsparcia lekarzy. Teksty typu: „Czy chcesz się zabić?”, „Idź na Żytnią!” – trudno przyjąć. Nie stanowią one przecież żadnego sensownego rozwiązania, a pomóc potrzebującym trzeba.

Widać to wyraźnie, gdy zajrzy się do siedziby Fundacji „po DRUGIE”, gdzie część bezdomnej młodzieży spędza całe dni. Od otwarcia do zamknięcia. Gdy przez chwilę poobserwujemy przebywających tam młodych ludzi, posłuchamy ich rozmów, uwag, pytań i odpowiedzi na nie kierowanych do kolegów i pracowników Fundacji, wreszcie – reakcji na nie ze strony tych ostatnich,  zauważymy, że to swoisty oddział szpitala psychiatrycznego. Ale my – pracownicy Fundacji nie jesteśmy psychiatrami. Nie tak to powinno wyglądać.

Zdjęcie tytułowe: Mariusz Bonna

7. Każda depresja ma swoją twarz

W kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję” uczestniczę praktycznie od początku i dokładnie pamiętam pierwsze spotkanie z jej pomysłodawczynią Anną Morawską-Borowie. Pięć lat temu zaproponowała mi wywiad do książki „Depresja poporodowa. Możesz z nią wygrać”.

Zaproszenie przyjąłem z ciekawością. Szczególnie, że depresja jest w centrum mojej pracy naukowej i klinicznej. To miało być krótkie, robocze spotkanie, a okazało się długim i owocnym merytorycznie lunchem przy Placu Konstytucji w Warszawie. Dowiedziałem się wtedy, że Anna Morawska-Borowiec jest nie tylko dziennikarką, ale i psychologiem. Zaskoczyła mnie olbrzymią wiedzą o przyczynach powstawania depresji, o problemach z jej rozpoznawaniem i ze stygmatyzacją osób cierpiących na tę chorobę. Jej zaangażowanie w rozmowę, postrzeganie problemów osób chorujących na depresję było dla mnie nowym horyzontem. Perspektywą ukazania problemu medialnie, dotarcia do szerokiej grupy odbiorców, zajęcia się społecznego tym aspektem. Jej rzetelność i zapał są godne podziwu. I co ważne „zaraża” tym innych. Można powiedzieć, że był to krok ku zmianom, zmianom w myśleniu o depresji, które są bardzo ważne, by lepiej pomagać.

Udzielenie wywiadu do książki „Depresja poporodowa. Możesz z nią wygrać” i uczestniczenie w kolejnych edycjach kampanii „Twarze depresji” dawało mi poczucie brania udziału w czymś ważnym. Zachęciło mnie do zainteresowania się aspektem rozwoju predyspozycji do depresji w życiu dorosłym. Ten aspekt jest mocno związany z tą chorobą u kobiet w ciąży i po porodzie. Jakie może mieć konsekwencje? A może to klucz do zrozumienia, dlaczego rozpowszechnienie depresji w ostatnich dekadach w Europie ciągle wzrasta? Przecież teoretycznie nigdy wcześniej nie żyło nam się lepiej, dostatniej i bezpieczniej. Wertowałem piśmiennictwo, przyjmowałem pacjentów, rozmawiałem z kobietami w ciąży z depresją, z parami, które miały trudność z zajściem w ciążę z powodu tego zaburzenia lub obawy wpływu leczenia przeciwdepresyjnego.

W tym samym czasie Anna Morawska-Borowiec zapraszała mnie do kolejnych edycji kampanii „Twarze Depresji”. Wysłuchiwałem historii ambasadorów. Poruszanie tak ważnych społecznie tematów uważam za niezwykle cenne, szczególnie dla pacjentów, którzy zmagają się z depresją i mogą zobaczyć, że nie są sami, że można się leczyć, że jest perspektywa, wsparcie.

W równoległym czasie dzieją się istotne zmiany. Wzrasta liczba rozpoznanych depresji, ale jednocześnie w Polsce w ciągu ostatnich pięciu lat spada liczba samobójstw z ponad sześciu do ponad pięciu tysięcy. W lipcu 2018 roku rozpoczął się pilotaż Centrów Zdrowia Psychicznego, który zmniejsza liczbę hospitalizacji psychiatrycznych o około 20%. Od stycznia 2019 roku Rozporządzeniem Ministra Zdrowia obowiązują nowe standardy opieki okołoporodowej, w których jest obowiązek badania przesiewowego ciężarnych w kierunku depresji. Jesienią 2019 roku Ministerstwo Zdrowia przedstawił program długo oczekiwanych zmian w opiece psychiatrii dzieci i młodzieży. W czasopiśmie „Psychiatria Polska” w 2018 i 2019 roku ukazuje się szereg publikacji Zarządu Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego i moich jako Krajowego Konsultanta w Dziedzinie Psychiatrii dotyczących pierwszych w Polsce standardów leczenia depresji, depresji lekoopornej oraz depresji kobiet w wieku okołoporodowym. Psychiatrzy otrzymują jasne zalecenia, jak skutecznie i bezpiecznie leczyć depresję w ciąży i podczas laktacji. To bardzo ważne zmiany!

Podsumowując, nie wiem czy Anna Morawska-Borowiec wszystko to zaplanowała, tworząc kampanię „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję”. Dla mnie zmiana postrzegania osób cierpiących na depresję, możliwości pomocy im, indywidualizacja każdego pacjenta i wzrost świadomości zjawiska, jakim jest depresja, które wydarzyły się w ciągu ostatnich pięciu lat, zawsze będą wiązały się z Nią. Dzięki tej kampanii „twarze” nie wstydzą się już swojej depresji.

3. Do lasu po zdrowie

PARTNER GŁÓWNY pierwszego wydania dwumiesięcznika „Twarze depresji”

 

Można śmiało stwierdzić, las to naturalny „antydepresant”. Wiele badań naukowych potwierdza, że spacer wśród drzew i oddychanie leśnym powietrzem obniża poziom stresu, pobudza produkcję „hormonów szczęścia” i mobilizuje nasz układ odpornościowy. Tą wiedzę Japończycy wykorzystali już w latach osiemdziesiątych. Spacer po lesie uczynili częścią narodowego programu zdrowotnego. Teraz kolej na nas!

 

Badania wykazały, że ciągłe naruszanie przestrzeni osobistej mieszkańców miast może uruchomić tzw. system zagrożeń mózgu, co powoduje, że czujemy się zestresowani. Do tego dodajmy ciągły kontakt z nieznajomymi ludźmi, hałas uliczny, sztuczne oświetlenie, które mogą prowadzić do zaburzeń nastroju, lęku, a nawet do schizofrenii. Ryzyko wystąpienia tych schorzeń jest nawet o 56% wyższe w miastach niż na wsiach. Dzieje się tak, ponieważ na dłuższą metę trudno prawidłowo funkcjonować w środowisku, do którego nie jesteśmy ewolucyjnie przystosowani. Szacuje się, że w 2050 roku aż 68% ludzi będzie mieszkać w miastach.

Zielona terapia

Poszukując równowagi, intuicyjnie kierujemy się ku naturze, w której możemy znaleźć ukojenie. Pierwszym krokiem do „zielonej terapii” może być po prostu wyjście na spacer do najbliższego parku. Oczywiście znacznie więcej korzyści dla zdrowia można uzyskać, planując regularne wizyty w lesie.

 Nawet nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo las pomaga nam na co dzień. Współcześnie drewno i materiały drewnopochodne mają około 30 000 zastosowań, a 1 hektar lasu – w ciągu roku – pochłania prawie 4 tony dwutlenku węgla. W ciągu doby 1 hektar lasu wytwarza około 700 kilogramów tlenu!

Polskie lasy zajmują 29,6% powierzchni kraju. Większość z nich zarządzana jest przez Lasy Państwowe, co gwarantuje ich ogólnodostępny charakter. Warto więc korzystać z tej możliwości. W dodatku lasów w Polsce ciągle przybywa.

Wybierając las na miejsce odpoczynku, sportu czy rekreacji korzystamy z tzw. społecznej funkcji lasu. Z każdego miejsca w Polsce można w mniej niż godzinę dotrzeć do lasu. Nie każdy jednak posiada samochód, a obszary leśne ze względu na swoje położenie, nie są zwykle dobrze skomunikowane transportem publicznym. Zachęcam więc do namawiania znajomych, sąsiadów, rodziny do wspólnych wyjazdów na łono przyrody. Zwłaszcza w okolicach miast na leśnych turystów czekają parkingi, miejsca odpoczynku z wiatami, gdzie można rozpalić ognisko i zjeść posiłek na świeżym powietrzu. Taka polana piknikowa znajduje się na przykład na terenie Nadleśnictwa Chojnów (pn. „Zimne Doły”). Dojazd pociągiem podmiejskim z centrum Warszawy do tego miejsca wraz z dojściem zajmuje ok. 70 minut. Warto też śledzić wydarzenia sportowe, czy edukacyjne odbywające się na terenach nadleśnictw np. cykliczne biegi z serii „Biegam, bo lubię lasy”, również na terenie chojnowskich lasów.

Spacerując po lesie i podziwiając otaczający krajobraz, fundujemy sobie darmowy zastrzyk endorfin. Wykazano, że 30 minutowy spacer w środowisku naturalnym, pięć razy w tygodniu może zmniejszyć ryzyko zachorowania na depresję nawet o 30% (Annual Report of the Chief Medical Officer 2011‘transforming Scotland’s Health, NHS Scotland). Udowodniono również, że wizyty w lesie mogą być uzupełnieniem istniejących metod leczenia depresji klinicznej. Mogą zmniejszyć o kilka procent ryzyko jej pogłębiania się, a także obniżyć stale utrzymujące się napięcie nerwowe.

Leśne powietrze to kombinacja wielu niezwykłych substancji, które sprawiają, że wdychając je, wzmacniamy swoje zdrowie. Biorąc głęboki wdech – zwłaszcza tam, gdzie w przewadze występują drzewa iglaste takie jak sosna, jodła lub świerk, wprowadzamy do organizmu tzw. fitoncydy. To substancje wydzielane przez rośliny, które działają bakteriobójczo. Najlepszy efekt uzyskamy, spacerując po lesie, gdy temperatura powietrza sięga 30 stopni Celsjusza. Co ciekawe, drzewa iglaste były pierwszymi aromatycznymi roślinami na ziemi, a więc mamy okazję przekonać się, jak pachniał las iglasty ok. 250 milionów lat temu.

Dzięki jonom ujemnym spacer po lesie działa energetyzująco, pozwala zebrać myśli i wprowadza nas w dobry nastrój. Ich stężenie jest większe w pobliżu rzek, strumieni i wodospadów (warto przy okazji odwiedzić Wodospad Wilczki na terenie Nadleśnictwa Międzylesie).

fot. Fundacja „Twarze depresji”

Japońskie „kąpiele leśne”

Japończycy, wykorzystując wiedzę na temat niezwykłych właściwości leśnego mikroklimatu od lat osiemdziesiątych XX wieku, praktykują Shinrin-Yoku (z jap. kąpiele leśne). Na podstawie eksperymentów z udziałem tokijskich biznesmenów dowiedli, że ta praktyka powoduje spadek poziomu kortyzolu (hormonu stresu) i może niwelować lęk, depresję i złość, a także przyczynia się do zredukowania problemów ze snem. Obecnie w Japonii istnieje ponad sześćdziesiąt ośrodków i tras do praktykowania kąpieli leśnych.

 

 Wystarczą dwie godziny „zanurzenia się” w leśnej przestrzeni, aby odczuć różnicę w samopoczuciu. Co ciekawe, badacze zaobserwowali, że „kąpiele leśne” mają większy wpływ na kobiety. Udowodniono to poprzez badania z użyciem kwestionariusza POMS (Profil Nastroju).

 

Dr Quing Li, autor „Sztuki i teorii kąpieli leśnych” zaleca włączenie wszystkich zmysłów, odcięcie się od urządzeń elektronicznych i uwolnienie się od podążania za konkretnym celem. Spacer po lesie powinien być wolny, uważny. Najlepiej wypracować swój własny sposób na kontakt z naturą. Pomocne w ocenie potencjalnej „ścieżki terapeutycznej” będą następujące kryteria: łagodne nachylenie szlaku, znaczna odległość od dróg, obecność wody stojącej lub płynącej, przynajmniej pięć kilometrów długości.

 

fot. Fundacja „Twarze depresji”

Polskie lasy czekają na Was!

Warto wybrać las niezbyt gęsty o dobrej widoczności, ponieważ nie każde wnętrze lasu będzie na nas działać pozytywnie. Początkujący turysta może mieć obawy przed nieznanym. Dlatego zalecam odpowiednie przygotowanie się (ubiór, picie, jedzenie, mapa, apteczka). Warto wybrać dobrze oznakowany szlak, aby nie narazić się na stres związany ze zgubienie drogi. Przed wycieczką, zachęcam do odwiedzenia zakładki „turystyka” na stronie internetowej: www.lasy.gov.pl oraz www.czaswlas.pl, gdzie można znaleźć praktyczne informacje na temat pobytu w lesie. Natomiast na www.bdl.lasy.gov.pl, w zakładce „mapa turystyczna” znajdą Państwo lokalizację obiektów udostępnianych turystycznie przez Lasy Państwowe.

 

Zdjęcie tytułowe: Fundacja „Twarze depresji”